Cześć! Postanowiłam ten imagin podzielić na dwie części, bo chyba ostatecznie wyjdzie dość długi i bałam się, że nie będzie Wam się chciało czytać;) Druga część najprawdopodobniej jutro.
Poza tym, jak zwykle - będę bardzo wdzięczna za wszelkie komentarze! Dajcie mi jaką motywację, okey? ;)
Poza tym, jak zwykle - będę bardzo wdzięczna za wszelkie komentarze! Dajcie mi jaką motywację, okey? ;)
Z dedykacją dla Magdy! xx
_____________________________________________________________________
-(…) Meg… Megan!
-Przepraszam, co mówiłaś? – głośny głos mamy wyrwał mnie w końcu z zamyślenia.
-Czy możesz podać mi ręcznik?
-Tak, jasne – sięgnęłam po leżący na szafce biały ręcznik z delikatną czerwoną kratką i podałam go rodzicielce– Proszę.
Postanowiłam wyjść z domu trochę przewietrzyć umysł. Sięgnęłam po swoją ulubioną dżinsową kurtkę przerzuconą przez krzesło w kuchni i oznajmiając, że na chwilę wychodzę, ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi. Była prawie połowa sierpnia, lecz w ostatnich dniach troszkę się ochłodziło. Właśnie, była już prawie połowa sierpnia, moje myśli natrętnie wracały wciąż do tego samego. W sumie zabawne, ale powtarzało się to od kilku lat. Po tak długim czasie..niczego. Moje myśli wracały do dzieciństwa. Jakieś 10 lat wstecz. Jasne, zdarzało mi się myśleć o tym wszystkim o innych porach roku, ale im bliżej było połowy sierpnia, tym było to wszystko intensywniejsze. Od co najmniej kilku lat, po paru latach przerwy, zawsze 15 sierpnia jeździliśmy do cioci. Nie, nie to, żebyśmy widywali się z nią tylko raz w roku, były różne okazje, ale do niej jeździliśmy zawsze w tym terminie, wtedy kiedy miała imieniny. Ciocia mieszkała w pobliżu jeziora. Kiedy byłam mała, zawsze zostawałam u niej kilka dni na wakacjach. I tak przez kilka lat. Później jakoś się to urwało. Ale te kilka lat.. Kiedy byłam tam ostatni raz na dłużej niż parę godzin, miałam maksymalnie 10 lat. Zawsze był tam też mój ulubiony wówczas kuzyn. Mieliśmy ze sobą naprawdę dobry kontakt. Bawiliśmy się razem, oglądaliśmy bajki, graliśmy w różne gry i oczywiście chodziliśmy nad jezioro. Nigdy się razem nie nudziliśmy! Był ode mnie dwa lata starszy, jednak zawsze świetnie się dogadywaliśmy. Podobnie było z jego najlepszym przyjacielem – Kitem, który również każdego dnia nam towarzyszył. Wysoki, szczupły, włosy zdecydowanie ciemniejsze od moich, z nieco przydługawą grzywką. Przynajmniej tak go zapamiętałam. Po tych ostatnich wakacjach u cioci, jakoś się to wszystko trochę.. rozeszło. Nie miałam kontaktu z Kitem, z kuzynem również widywałam się rzadziej. I tak żyliśmy każde sobie, nie widząc się przez dobrych kilka lat. I nagle znów zaczęliśmy odwiedzać ciocię, zawsze dokładnie 15 sierpnia. I już za pierwszym razem jakieś 4 lata temu, jadąc z rodzicami i rodzeństwem samochodem, uciekając jak zwykle myślami zupełnie gdzieś indziej, przyłapałam się na tym, że myślę o Kicie. Zaskoczyło mnie to mocno. No bo, skąd mi się to wzięło, dlaczego? Moje myśli wędrowały nie tyle do kuzyna, z którym rozluźniony kontakt przecież naprawdę mnie smucił, lecz do tego wysokiego, wesołego, nieco nieśmiałego chłopaka, którego tak polubiłam jako dzieciak. Miałam jakąś cichą nadzieję, że przypadkiem, kiedy pójdziemy nad jezioro, spotkam go gdzieś, że będzie mnie pamiętał, że ucieszy się na mój widok, powspominamy czasy dzieciństwa, będziemy mieli okazję porozmawiać. Z drugiej strony pojawiały się zawsze myśli, że przecież ludzie się zmieniają, może Kit już nie jest tym samym Kitem. Może nawet nie będzie chciał mnie już znać. Mimo tego, chciałam się o tym przekonać. Tego dnia nie spotkałam jednak Kita. Ale w sumie czemu miałabym spotkać. Nie było mojego kuzyna, a to przecież do niego zawsze przychodził Kit.
Mimo, że uważam, że dzięki temu moje dzieciństwo było dużo lepsze i szczęśliwsze, z czasem, szczególnie w tym sierpniowym okresie, coraz bardziej żałowałam, że te 10 lat temu nie były tak popularne komputery, a co dopiero Internet, nie było tego jeszcze w każdym domu, że nie mogliśmy mieć tak łatwego kontaktu ze sobą jak teraz. Maile, wszelkie profile społecznościowe. Albo chociaż komórka. Któregoś roku nawet próbowałam odnaleźć Kita na facebooku, jednak, prawda była taka, że nawet nie znałam jego nazwiska. Kit to był po prostu.. Kit. Co mnie jako kilkuletnią dziewczynkę obchodziło jak się nazywa? A przecież nie zapytam teraz nagle kuzyna „Cześć, powiedz mi, jak się nazywa Kit?”, skoro od lat prawie ze sobą nie rozmawialiśmy.
Zaczęło się robić coraz chłodniej, opatulając się więc mocniej kurtką postanowiłam wrócić do domu. I przestać tyle myśleć, to przecież bez sensu. Chociaż tak naprawdę, powtarzałam to sobie co rok.
W tym roku 15 sierpnia przypadał w czwartek. Koło południa
rodzice i ja wpakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Czekała nas ponad
godzina jazdy. Chyba odrobinę przysnęłam, obudził mnie głos taty informujący, że
jesteśmy na miejscu. Nieco zdezorientowana przetarłam ręką wciąż jeszcze
zaspane oczy i wygramoliłam się z samochodu. Ciocia jak zwykle ogromnie
ucieszyła się na nasz widok. Tak jakby się tego nie spodziewała. Po tej
kilkuletniej przerwie w odwiedzinach chyba pozostało w niej coś takiego, jakieś
przekonanie, że to wcale nie jest pewne że będziemy. Nawet jeśli umawiały się z
mamą przez telefon. Słyszałam jak rozmawiały o tym raz. Albo może osiem.
Jednak jak na kogoś, kto tak do końca nie spodziewa się wizyty gości, jak zwykle ciocia jest świetnie przygotowana. Zaczęłam się zastanawiać czy może przez ten czas kiedy nie przyjeżdżaliśmy, również czekała na nas z kilkoma rodzajami ciast, lodami, kawą i herbatą. Zrobiło mi się odrobinę przykro. I głupio. Próbowałam dojść do tego, dlaczego w sumie na kilka lat zawieszona została ta nasza tradycja 15 sierpnia i nie miałam pojęcia co takiego się działo, co nam w tym przeszkadzało. Po chwili porzuciłam swoje myśli, bo na moim talerzu wylądował ogromny kawałek tortu! A w sumie to ogromny KAWAŁ tortu!
-Naprawdę chcecie, żebym to zjadła? Chyba pęknę! – uśmiechnęłam się do cioci.
-Ale Ty przecież jesteś taka chuda, musisz jeść!
Ahh, kochana ciocia. Zabrałam się za pałaszowanie tortu. Naprawdę, myślałam, że jeśli zjem do końca, to zaraz go również zwrócę.
-Ojejku, naprawdę zaraz pęknę! – pomasowałam się po pełnym brzuchu, na co rodzinka się roześmiała. – wiecie co, chyba się przejdę nad jezioro – spojrzałam z uwielbieniem na ciasta znajdujące się na stole – ten sernik wygląda naprawdę pysznie, muszę zrobić sobie na niego miejsce! Mały spacerek zdecydowanie dobrze mi zrobi! - Powoli podniosłam się z kanapy i ruszyłam w stronę wyjścia. O tak, tradycyjny spacer nad jezioro. Zazwyczaj wprawdzie chodziłam tam z siostrami, dziś wyjątkowo żadna z nich nie mogła przyjechać. Poszłam więc sama. Po wyjściu z domu przystanęłam na chwilę i przymknęłam oczy, przechylając głowę nieco do tyłu i wystawiając twarz na słońce, które tak pięknie dziś grzało. Całą drogę nad jezioro mogłabym przejść z zamkniętymi oczami. Tyle razy tędy szłam! Otworzyłam jednak oczy i ruszyłam powoli przed siebie. I jak zwykle, idąc tą drogą, mijając budynki, drzewa, wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą. Przechodziłam właśnie koło miejsca gdzie kiedyś była studnia. Od dawna już nieczynna. Jednak była dobrym miejscem do przesiadywania.
*** Okey, decydująca runda! Pamiętajcie, że kto przegra, będzie musiał przerzuć trawę na tej studni, wydając przy tym dźwięki jak krówka! – czwórka dzieciaków siedziała wokół starej studni i grała w karty. Tymi dzieciakami byliśmy my: jedna z moich sióstr, mój kuzyn, Kit i ja. Ostatnie rozdanie, narastające napięcie. Przy każdej karcie w skupieniu patrzyliśmy na siebie, żeby w odpowiedniej chwili rzucić karty na stół. No dobra, na studnię. Nagle Kit zapatrzył się w niebo, na przelatujące ptaki. W tym czasie bach! Karty rzucone. Raz, dwa, trzy! Kit w końcu zaszczycił nas swoim spojrzeniem. Zdumiony odkrył, że nikt nie ma już swoich kart, podczas gdy on trzymał swoje w ręce.
-Hahaha, Kiiit! O czym żeś myślał w takim momencie? – zapytaliśmy go rozbawieni.
-Proszę, oto Twój obiad! – kuzyn nie mogąc przestać się śmiać podał przyjacielowi garść trawy.
-Nie no, co Wy, serio? – Kit zrobił krzywą minę.
-Umowa to umowa, trzeba było nie trzymać głowy w chmurach!
Po chwili chłopak w pozycji „na czterech łapach” trzymał w ustach trawę, a my pękaliśmy ze śmiechu.
***Jednak jak na kogoś, kto tak do końca nie spodziewa się wizyty gości, jak zwykle ciocia jest świetnie przygotowana. Zaczęłam się zastanawiać czy może przez ten czas kiedy nie przyjeżdżaliśmy, również czekała na nas z kilkoma rodzajami ciast, lodami, kawą i herbatą. Zrobiło mi się odrobinę przykro. I głupio. Próbowałam dojść do tego, dlaczego w sumie na kilka lat zawieszona została ta nasza tradycja 15 sierpnia i nie miałam pojęcia co takiego się działo, co nam w tym przeszkadzało. Po chwili porzuciłam swoje myśli, bo na moim talerzu wylądował ogromny kawałek tortu! A w sumie to ogromny KAWAŁ tortu!
-Naprawdę chcecie, żebym to zjadła? Chyba pęknę! – uśmiechnęłam się do cioci.
-Ale Ty przecież jesteś taka chuda, musisz jeść!
Ahh, kochana ciocia. Zabrałam się za pałaszowanie tortu. Naprawdę, myślałam, że jeśli zjem do końca, to zaraz go również zwrócę.
-Ojejku, naprawdę zaraz pęknę! – pomasowałam się po pełnym brzuchu, na co rodzinka się roześmiała. – wiecie co, chyba się przejdę nad jezioro – spojrzałam z uwielbieniem na ciasta znajdujące się na stole – ten sernik wygląda naprawdę pysznie, muszę zrobić sobie na niego miejsce! Mały spacerek zdecydowanie dobrze mi zrobi! - Powoli podniosłam się z kanapy i ruszyłam w stronę wyjścia. O tak, tradycyjny spacer nad jezioro. Zazwyczaj wprawdzie chodziłam tam z siostrami, dziś wyjątkowo żadna z nich nie mogła przyjechać. Poszłam więc sama. Po wyjściu z domu przystanęłam na chwilę i przymknęłam oczy, przechylając głowę nieco do tyłu i wystawiając twarz na słońce, które tak pięknie dziś grzało. Całą drogę nad jezioro mogłabym przejść z zamkniętymi oczami. Tyle razy tędy szłam! Otworzyłam jednak oczy i ruszyłam powoli przed siebie. I jak zwykle, idąc tą drogą, mijając budynki, drzewa, wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą. Przechodziłam właśnie koło miejsca gdzie kiedyś była studnia. Od dawna już nieczynna. Jednak była dobrym miejscem do przesiadywania.
*** Okey, decydująca runda! Pamiętajcie, że kto przegra, będzie musiał przerzuć trawę na tej studni, wydając przy tym dźwięki jak krówka! – czwórka dzieciaków siedziała wokół starej studni i grała w karty. Tymi dzieciakami byliśmy my: jedna z moich sióstr, mój kuzyn, Kit i ja. Ostatnie rozdanie, narastające napięcie. Przy każdej karcie w skupieniu patrzyliśmy na siebie, żeby w odpowiedniej chwili rzucić karty na stół. No dobra, na studnię. Nagle Kit zapatrzył się w niebo, na przelatujące ptaki. W tym czasie bach! Karty rzucone. Raz, dwa, trzy! Kit w końcu zaszczycił nas swoim spojrzeniem. Zdumiony odkrył, że nikt nie ma już swoich kart, podczas gdy on trzymał swoje w ręce.
-Hahaha, Kiiit! O czym żeś myślał w takim momencie? – zapytaliśmy go rozbawieni.
-Proszę, oto Twój obiad! – kuzyn nie mogąc przestać się śmiać podał przyjacielowi garść trawy.
-Nie no, co Wy, serio? – Kit zrobił krzywą minę.
-Umowa to umowa, trzeba było nie trzymać głowy w chmurach!
Po chwili chłopak w pozycji „na czterech łapach” trzymał w ustach trawę, a my pękaliśmy ze śmiechu.
Uśmiechnęłam się na te wspomnienia. To były naprawdę fajne czasy.
W końcu dotarłam nad jezioro. Trochę się tu pozmieniało w przeciągu ostatnich lat. Trzeba przyznać, że ktoś się postarał, wszystko pięknie odnowione. Tylko ludzi coraz mniej. Weszłam na pomost, dotarłam na sam jego koniec. Przyglądałam się taplającym się w wodzie dzieciakom i oczyma wyobraźni widziałam tam nas. Przed kilkoma laty. Kit, który dumny z siebie przyniósł dla nas ponton. Tylko kto go nadmucha? No jak to kto? Przecież nie dziewczyny. Ty go przyniosłeś! No weeź, prooszę? – Ugh, no dobra!
Siedzenie na plaży, na pomoście, chlapanie się wodą, a później zmarznięci, owinięci ręcznikami, wracający powoli do domu, bo robi się coraz później. Wracający tak niechętnie, bo przecież tak dobrze się bawiliśmy! I spacery. Po rynku, do sklepu, na lody, mmm, jakie tu niedaleko były pyszne lody włoskie! Wciąż pamiętałam ich smak!
W końcu postanowiłam powoli ruszyć do domu cioci. Nie było mnie już chyba ponad godzinę, poza tym, zrobiło się jakoś dziwnie ciemno, zerwał się wiatr i zanosiło się na deszcz, a może nawet burzę. Przyznaję, że raczej nie lubiłam burzy. Nie kiedy byłam na zewnątrz. Przerażała mnie. Ruszyłam powoli pomostem, kiedy poczułam pierwszą kroplę deszczu uderzającą mnie w ramię. Po niej kolejną i kolejną. Kap, kap, kap. Przyspieszyłam kroku. Kiedy zeszłam już z pomostu i wkroczyłam na chodnik obok plaży, wciąż nie zwalniając podniosłam głowę, zauważając, że niebo zrobiło się niemal czarne. Nagle wpadłam na coś twardego. Ups, chyba jednak nie na coś, a na kogoś. Zachwiałam się, jednak przytrzymując się nieco owego osobnika, udało mi się utrzymać w pozycji pionowej.
-Przepraszam… - wybąkałam odsuwając się odrobinę.
c.d.n.
Suuper , dajesz nexta
OdpowiedzUsuńCzekam na druga czesc x)
OdpowiedzUsuń