sobota, 10 sierpnia 2013

04. Kit

W końcu jest kolejny imagin! Z góry przepraszam, bo jakoś w mojej głowie brzmiało to chyba wszystko nieco lepiej..
W każdym razie, imagin z dedykacją dla Weroniki! Autorki tego oto bloga: http://likeanavenger.blogspot.com/ Według mnie mega zdolniacha! Zapraszam Was więc do czytania jej opowiadania! :)

Poza tym, naprawdę liczę na Wasze komentarze, które z pewnością zmotywują mnie do nieco szybszego dodania kolejnych moich wypocin ;)
A jeśli ktoś chce żebym dawała mu znać o kolejnych imaginach, zapraszam do zakładki "Powiadomienia" :)

A teraz, już nie przedłużając...
Miłego czytania!
xx

--------------------------------------------------------------------------------------------------


3 godziny w autobusie minęły całkiem szybko. W sumie nie ma się co dziwić, skoro połowę drogi przespałam. Pobudka o 6:00 poprzedzona znikomą ilością snu w nocy zrobiła swoje. Ledwo wyruszyliśmy, rozplątałam słuchawki, co jak zwykle zajęło mi dłuższą chwilę, włączyłam muzykę i odpłynęłam. Na wszelki wypadek ustawiłam sobie jeszcze budzik w telefonie. Na całe szczęście, inaczej prawdopodobnie ominęłabym swój przystanek. Budzik zadzwonił kilka minut przed postojem autobusu, zdążyłam więc nieco dojść do siebie i po chwili powlokłam się powoli za dość dużą grupą ludzi na zewnątrz. Ponoć z dworca miałam od razu zauważyć miejsce do którego zmierzałam. Wielka hala w której miał się odbyć koncert. No cóż, nie widziałam nic oprócz budynku dworca, kilku jeszcze autobusów i masy ludzi. Rozejrzałam się raz jeszcze i postanowiłam  podążyć za dziewczynami, które, byłam tego pewna, wybierały się dokładnie tam gdzie ja. Ich ubiór, a dokładniej zespołowe koszulki, mówiły wszystko. Wyglądało wprawdzie na to, że żadna z nas nie jest pewna czy dobrze idziemy, jednak po przejściu kilkunastu metrów nasze wątpliwości zostały rozwiane, gdyż naszym oczom ukazała się hala. Byłam coraz bardziej podekscytowana. Bilet na ten koncert kupiłam już pół roku wcześniej! Na miejsce dotarłam około godziny 11:00, mimo, że całość miała rozpocząć się o 19:00, a do środka mieli zacząć nas wpuszczać godzinę wcześniej. Co oznaczało jakieś 7 godzin oczekiwania na moment wejścia. Pierwszy raz, a muszę przyznać, że bywałam już na bardzo wielu koncertach, zjawiłam się na miejscu aż tak wcześnie! Okazało się, że było już tam sporo ludzi. Wszyscy stali lub siedzieli w kulturalnej kolejce. Bez przepychanek, spokojnie, w miłej, można powiedzieć rodzinnej atmosferze. Stanęłam za ostatnią osobą, a już po chwili dołączyli do nas kolejni wielbiciele zespołu na który wszyscy tak bardzo czekali. Czas szybko leciał, wypełniany rozmowami z „sąsiadami”, śmiechem, śpiewem, żartami. Słońce ogrzewało nas swoimi wyjątkowo ciepłymi promieniami. W sumie można powiedzieć, że powoli zaczynaliśmy się topić, jednak znosiliśmy to, wiedząc, że już niedługo spełni się nasze marzenie.  W końcu coraz bardziej nerwowo zaczęłam spoglądać na zegarek. Za każdym razem okazywało się, że wcale nie minęło upragnione pół godziny lecz góra 3 minuty. Jednak z każdą tą minutą byłam coraz bardziej podekscytowana. W końcu zapanowało jakieś większe poruszenie. Tak! Zaczęto sprawdzać bilety i wpuszczać ludzi do środka. Wprawdzie z kulturalnej kolejki staliśmy się nagle wszyscy jakąś jedną wielką masą i trzeba było bardzo uważać żeby trafić stopą w stopień i przenieść za nią resztę ciała, a nie sturlać się na dół, co nie było wcale takie łatwe. Okey, może jeszcze trudniej byłoby się sturlać na dół w tym tłumie, ale z pewnością, można by być rozdeptanym. Na szczęście cała i zdrowa dotarłam w końcu na górę, gdzie musiałam przejść przez prowizoryczną bramkę i dać się obmacać jakiejś młodej, średniego wzrostu blondynce czy oby nie mam jakiegoś noża albo po prostu wafelka czy butelki z piciem… Na szczęście szło to całkiem sprawnie i już po chwili sterczałam przed stolikiem, gdzie dwóch Panów po sprawdzeniu mojego biletu i pobazgraniu go czarnym markerem, zapięło na moim przegubie coś w stylu opaski, która mówiła, że moje miejsce jest na płycie. Tak, niestety nie miałam biletu na Golden Circle, miałam być nieco bardziej oddalona od zespołu. No cóż, nie można mieć wszystkiego, najważniejsze było, że byłam tu! Minuty dzieliły mnie od koncertu! Chwilę później, po ostatnim już sprawdzeniu biletu, którym w tym momencie była już tylko opaska na moim nadgarstku, wkroczyłam na płytę i dotarłam jak najbliżej barierek się dało. Niestety nie mogłam się do nich przykleić, bo część osób zdążyła mnie już uprzedzić. Stanęłam za nimi. Obróciłam się wokół własnej osi. Hala była naprawdę duża! I wszyscy ci ludzie, którzy wciąż wchodzili i wchodzili kochali ten sam zespół. Uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie, obdarzając tym uśmiechem przy okazji wszystkich dookoła. Często kiedy idziesz ulicą i tak po prostu uśmiechniesz się do kogoś, spotykasz się z tym że patrzą na Ciebie jak na głupka. Tu było inaczej. Usta każdego rozszerzone były w uśmiechu. Byliśmy trochę jak jedna rodzina. Naprawdę duża rodzina! I bardzo zróżnicowana. Ale to nie miało znaczenia.
Na płycie robiło się coraz ciaśniej. A tym samym było coraz bliżej godziny 19:00. W końcu się zaczęło! Najpierw support, którego występ mógłby trwać i trwać! Byłam fanką nie tylko gwiazdy dzisiejszego wieczoru, ale także poprzedzającego ich zespołu All Time Low. Chłopcy dali czadu! Tłum szalał, skakał, bawił się. Było idealnie! Po mniej więcej 30 minutach zespół zszedł ze sceny, na której zaczęto ogarniać wszystko przed głównym występem. Już po chwili zaczęło się istne szaleństwo! To naprawdę oni! Zaczęli! Grają! O mamusiu! Cześć Green Day! Jeżeli to możliwe, mój uśmiech stał się jeszcze szerszy.  Śpiewaj, skacz, tak! Cholera, koleżanko, musiałaś aż tak bardzo urosnąć?! Nic nie widzę. Ty też, niby taki dzieciak, a co najmniej pół głowy wyższy ode mnie! W mojej głowie padło co najmniej kilka przekleństw skierowanych w stronę ludzi stojących przede mną. Trudno, pogodziłam się z tym, że niewiele będę widzieć. Ale.. Jejku, dziewczyno, weź zwiąż te włosy, bo zaraz ci je zupełnie przypadkowo powyrywam!
Było gorąco! Już po chwili wszyscy byliśmy totalnie mokrzy, jakby spadł na nas całkiem pokaźny deszcz. Spoceni. Ubrania kleiły się do ciał. Rozpuszczone włosy dziewczyn kleiły się do rąk. Ręka która dotknęła rękę sąsiada momentalnie ześlizgiwała się niżej. Mokro! Włosy lepiły się do czoła, pot spływał po twarzy, po rękach, po nogach. Tłum ludzi. Jak jedna masa. Krok w tył, krok w przód? Nie kiedy sama tego chcesz. Poruszasz się razem z tłumem. W pewnym momencie zobaczyłam obok siebie chłopaka. No tak, w sumie widziałam wokół siebie wielu chłopaków i równie dużo dziewczyn. Jednak to na NIEGO zwróciłam szczególną uwagę. Mój wzrok sam powracał w jego stronę. Wysoki. Ciemne włosy. Całkiem dobrze zbudowany. Ubrany w białą koszulkę bez rękawów, dzięki czemu mogłam podziwiać jego muskularne ramiona. Ciemne, chyba czarne spodenki mniej więcej do kolan. Na nogach trampki. I ten wzrok. Ten uśmiech. Cudowny uśmiech. Miałam wrażenie, że przeznaczony specjalnie dla mnie. Po chwili musiałam odwrócić wzrok od chłopaka, gdyż zostałam  dosłownie wciśnięta w ludzi przede mną. Pogo! Chyba tu zaraz umrę! Powietrza! Czułam wbijające się we mnie łokcie. Musiałam zaprzeć się z całych sił, o, no cóż, plecy kogoś przede mną, gniotąc go przy okazji tak jak ktoś gniótł mnie i z pełną mocą odepchnąć się do tyłu, żeby trochę zmniejszyć to napięcie, żeby na chwilę móc złapać oddech. Było naprawdę ciężko! To była walka! Na szczęście nie miałam w zwyczaju mdleć, co niestety przytrafiło się niejednej dziewczynie.
Jednak w tym tłumie, w tych napierających na siebie, mokrych, spoconych ciałach było coś pięknego. Naprawdę. Czułam się szczęśliwa. Już po chwili wiedziałam jak reagować. Kiedy zaprzeć się nogami, kiedy po prostu dać się ponieść popchnięta przez tłum, kiedy mocno się od kogoś odepchnąć, kiedy skakać wysoko, bo nawet gdybym chciała, nie dałabym rady trzymać się stopami podłożą. Chociaż wciąż brakowało powietrza, było strasznie gorąco, ponieważ w hali nie było żadnej klimatyzacji, było mi dobrze. Tylko mój ulubiony sąsiad gdzieś zniknął. Zaczęłam szukać go wzrokiem, aż natrafiłam na wpatrujące się we mnie oczy. Właśnie te oczy. Do których dochodził uśmiech. Uśmiechnęłam się również, chociaż teraz dzieliła nas większa odległość. Tłum sprawiał, że nikt nie miał „swojego” miejsca. No może ci, którzy zdołali przykleić się do barierek. Wszyscy inni byli niesieni w każdą możliwą stronę. Oddalaliśmy się od siebie i przybliżaliśmy się. Próbując dostrzec coś na scenie, poczułam nagle czyjąś dłoń na swojej. Była to dosłownie krótka chwila. Tak naprawdę zupełnie przypadkowy dotyk. Chwilowe splecenie dłoni, połączenie palców, muśnięcie. Spojrzałam na swoją dłoń, w chwili kiedy ta druga się ode mnie oderwała. Podniosłam wzrok nieco wyżej. Uśmiech. Śmiejące się również oczy. Intensywne spojrzenie, po to, aby po chwili znów został porwany dalej w tłum, wkręcony w pogo. Obserwowałam go chwilę. Był taki..szczęśliwy. W tym momencie obijający się o innych ludzi. Znów spojrzał na mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wiedziałam, że za chwilę, dłuższą lub krótszą, ponownie znajdzie się obok. Zdawałam sobie sprawę z tego, że on również bardzo dobrze o tym wie. Coś nas do siebie przyciągało. Bawiłam się, skakałam, śpiewałam. Nie byłam w stanie tak zupełnie kontrolować swoich ruchów. Moja spocona noga nagle zupełnie przypadkiem otarła się o JEGO mokrą nogę. I znów zniknął. A może to ja zniknęłam.
Koncert trwał już jakieś 1,5h. Zespół dawał z siebie wszystko. Ludzie znajdujący się na hali dawali z siebie wszystko! Było cudownie. Jednak coraz bliżej końca.
Na dłuższą chwilę straciłam zupełnie z oczu mojego przystojniaka. Po to tylko aby po jakimś czasie kolejnym niekontrolowanym i nieplanowanym ruchem musnąć dłonią jego policzek. Poczuć pod palcami minimalny zarost. Zabawne, że za każdym razem trafiałam właśnie na niego. Albo to on trafiał na mnie. I za każdym razem ktoś odpychał go ode mnie, odciągał głębiej w tłum.
Koncert powoli się kończył. Już tylko bisy. Chciałam te ostatnie minuty przeżyć całą sobą. Chociaż byłam już prawie bez sił. Miałam zupełnie sucho w ustach. Potrzebowałam czegoś do picia. Teraz. Myślałam, że nie dam rady ustać na nogach. Chciałam usiąść. Wpatrywałam się w podłogę, bałam się jednak, że jeśli to zrobię, zostanę zdeptana na własne życzenie. W tym momencie naprawdę chciałam żeby był to już koniec koncertu. Nie chciałam wycofywać się wcześniej. MUSIAŁAM być tu do samego końca. Panowie, kocham Was, ale już nie wytrzymam! Ostatnia piosenka. Naprawdę ostatnia?! We wszystkich jakby wstąpiły nowe pokłady energii. Tłum wspaniale pożegnał zespół. Pokazał jak dobrze potrafi się bawić. Jak dużo znaczył dla nas ten koncert. To że tu przyjechali. Zagrali dla nas. I byli tak cholernie wspaniali! I nagle.. koniec. Zupełny koniec. Włączono światła. Ludzie zaczęli kierować się w stronę wyjścia. Rozejrzałam się wokół siebie. Tego, w poszukiwaniu którego mój wzrok krążył po hali nie było widać. Tłum ludzi, ale jego brak. Posmutniałam. W końcu, powłócząc nogami, powlokłam się za innymi w stronę wyjścia. O nie! Najpierw coś do picia! Koniecznie! Bo inaczej chyba padnę, tu, teraz, zaraz, w tej hali. Kiedy dotarłam do lady za którą młode dziewczyny sprzedawały Colę, jakaś gówniara sprzątnęła mi ostatnią butelkę sprzed nosa. Cholera! Nic, idź dalej, muszą mieć tu coś zimnego do picia! Ruszyłam przed siebie w kierunku kolejnego ‘sklepiku’. Byłam coraz bliżej, więc mogłam wzrokiem omieść znajdującą się tam lodówkę. Tak, jest Cola! I tylko 2 czy 3 osoby w kolejce. Jeśli nie wezmą po 5 butelek każda, wystarczy też dla mnie! Poczułam się uratowana. Uśmiechając się sama do siebie jak jakiś głupek, nagle zatrzymałam się gwałtownie. Coś kazało mi spojrzeć w lewo, a tam, jakieś 3 metry przed sobą zobaczyłam TEN uśmiech, TE oczy i TEGO chłopaka. Opierał się rozluźniony o białą ścianę. Na jego twarzy gościł leniwy uśmieszek. W końcu odepchnął się nieco od ściany i ruszył w moim kierunku.
-Cześć. Dasz się zaprosić na coś do picia? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem i iskierkami w oczach, wyciągając w moją stronę rękę z życiodajną butelką zimnej Coli w dłoni.
Uśmiechnęłam się niewinnie, mówiąc – Mama nie pozwala mi rozmawiać z obcymi.
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
-Jestem Kit. – przełożył butelkę z Colą do drugiej ręki, w której trzymał już jedną, przeznaczoną dla siebie. – Chodź – złapał mnie za rękę i spoglądając w moje oczy skierował się w kierunku wyjścia. Odwzajemniłam spojrzenie i mocniej ściskając jego dłoń ruszyłam razem z nim przez drzwi, wychodząc w ciepłą, oświetlającą niebo licznymi gwiazdami noc.




7 komentarzy:

  1. *-* dziewczyno jak ty zajebiście piszesz *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. ojeju ojeju ! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam cię przeprosić bo poprosiłaś mnie na tym blogu- http://room94imaginypl.blogspot.com/2013/07/1-together-forever.html#comment-form
    abym informowała cię na tt o nowościach, ale Ja oczywiście jestem na tyle zacofanym dzieckiem że tt mnie nie fascynuje i go po prostu nie mam ;c
    Jeżeli chcesz mogę podać ci mojego aska albo fb ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz cudowne imaginy i masz wieeelki talent, czekam na nastepny ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, cudowny <33 Piszesz amazing :3 Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. https://m.facebook.com/kasia.zarzycka.948?refid=8 Zaproś a Ja jak tylko pojawi się 2 cześć to dam ci znać ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny imagine <33 masz talent i przy okazji:
    Nominowałam Cię do Libster Awards :)
    Więcej informacji na moim blogu:

    http://1d-in-my-imagination.blogspot.com/2013/08/libster-awards.html

    OdpowiedzUsuń